Od niedawna obserwujemy prawdziwy boom na pomadki w kredce, każda szanująca się firma kosmetyczna stara się wprowadzać je do swojej stałej oferty. Takie kredkowe pomadki cieszą się, i tu całkiem słusznie, całkiem dużym powodzeniem u rzeszy klientek. Ja osobiście uwielbiam je za komfort użycia, niewielki sztyft pozwalający na precyzję aplikacji, wreszcie ich w większości ulubioną mesełkowatą konsystencję. A że uważam, że pomadek tak jak zresztą i cieni do powiek nigdy dość w naszej kosmetyczce, bo a nuż odnajdziemy przypadkiem ten swój idealny odcień, to ostatnio sięgnęłam po pomadkę w kredce mojej ulubionej mineralnej marki Jane Iredale. Zanim przejdę do recenzji produktu warto zwrócić uwagę, że nie jest to ot taka zwykła szminka, których wiele w drogeriach i perfumeriach. Jane Iredale oferuje nam bowiem produkt zdrowy dla kobiety, regenerujący usta i zapobiegający starzeniu.
Kilka faktów od producenta:
- Gładka i kremowa konsystencja, która łatwo się rozprowadza.
- Zawierają wysoko skoncentrowane olejki nawilżające, które pozostawiają usta odżywione i gładkie.
- Wygodne opakowanie kredki zapewnia precyzyjną aplikację. Zaostrzona końcówka jest łatwa do uzyskania, dzięki temperówce.
– Naturalny środek konserwujący.
Wszystkie rodzaje skóry.
Moje spostrzeżenia:
Zacznijmy od koloru, który posiadam, bo jest to dla mnie największy atut mojej pomadki. Odcień nazywa się Luscious i określiłabym go jaki mocny odcień nude ale bez domieszki różowego. To coś pomiędzy brązem, lekką malinową czerwienią, koralem. Fantastycznie podbija kolor ust, są takie wyraziste, żywsze, a jednocześnie nie jest to kolor przesadzony i nadal współgra z mocniejszym makijażem oczu. Od dawna marzył mi się taki naturalny odcień na dzień, ale nie wpadający w róż, czy pomarańcz i w końcu mam swój ideał! Kiedy noszę tę pomadkę wiele osób pyta mnie się, co mam na ustach, bo wyglądają pięknie, tak kobieco, atrakcyjnie w sposób bardzo naturalny. Myślę, jednak że w kolorze Luscious będzie świetnie każdej kobiecie i tej o ciepłej, i tej o zimnym typie urody:-)
Przejdźmy teraz do konsystencji kosmetyków, która całkowicie zawładnęła moim poczuciem komfortu na ustach. Pomadka na ustach rozprowadza się jak jakiś dobry odżywczy balsam, masełko do ust. Tu nie trzeba dociskać sztyftu, wystarczy przyłożyć lekko przejechać i ty tylko jeden raz i mamy kolor jak marzenie! Produkt ten ma bowiem także doskonałą pigmentację, co przyznam mnie zaskoczyło, bo akurat wszystkie tego typu kredkowe pomadki, jakie w swojej kolekcji posiadam są słabo koloryzujące, bardziej na zasadzie wykończenia błyszczącego.
Pomadka Luscious nadaje wykończenie na wpół matowe, bardzo podobne do efektu, gdyby pomalować się zwykłym balsamem nawilżającym do ust. Szalenie mi się podoba taki zdrowy, naturalny połysk na ustach, to coś innego od modnej teraz na zmianę perły, błyszczenia, czy z kolei mocnego matowienia ust.
Pomadka świetnie nawilża usta, mimo, że mam problem z suchymi skórkami, to ten produkt dobrze je regeneruje na tyle, że usta wyglądają na jędrne, miękkie. Podoba mi się także to, że produkt jest właściwie niewyczuwalny na wargach, czyli nie czuć z jednej strony jakiejś tłustej mazi, a z drugiej strony pomadka nie ściąga nieprzyjemnie ust. Trwałość mnie wręcz zachwyca! Pomadka trzyma się na ustach około 5 godzin, powiedzmy, że wypiję w międzyczasie tę 1 kawę, a to świetny wynik!
Warto zwrócić uwagę na aspekty bardziej techniczne produktu, ale równie ważne. Opakowanie jest estetyczne, widać, iż jest to produkt wysoko półkowy, złoty design nadaje mu luksusu. Jeszcze niedawno dałabym minus za to, że kredka nie jest wykręcana, ale na szczęście dane mi było ostatnio czytać pewien artykuł napisany przez jakiegoś czołowego wizażystę. I tam twierdził on, że właśnie wszelakie kredki, czy to do oczu, czy do ust najlepsze są takie zatopione w drewnie, dlatego, że są trwalsze, mogą nam posłużyć nawet 2 razy dłużej, jeśli chodzi o zachowanie tych najważniejszych cennych właściwości. A w produkcie Jane Iredale mamy cenne olejki i antyoksydanty, dlatego po prostu z przyjemnością będę sobie temperować kredkę. Nie wiem tylko, jak pójdzie mi to ostrzenie, bo pomadka ze względu na wysoką pigmentację jest wydajna. Dla mnie ten produkt jest prawie całkowicie bezzapachowy, choć np. moja siostra już lekko wyczuwa olejek rycynowy.
Podsumowując czuję się po prostu świetnie w pomadce Jane Iredale, wyglądam jeszcze lepiej, a wiem, że najlepsze jest to, jak mam teraz zdrowe, wypielęgnowane usta:-)